Dodano

Rocznica śmierci prof. Szymona Bojko

24 października 2015 roku obchodzimy rocznicę śmierci prof. Szymona Bojko (ur. 25 lutego 1917 r. w Warszawie, zm. 24 października 2014). 

Szymon Bojko- współtwórca koncepcji szkoły, patron duchowy i kreator twórczych wydarzeń w Wyższej Szkole Artystycznej, przez wiele lat związany z absolwentami i studentami WSA. Aktywnie działający na rzecz Uczelni od początku jej powstawania jeszcze jako wykładowca Aktywnego Studium Plastycznego w latach 2001-2008. Od 2008 (2008-2012) roku stale prowadził zajęcia fakultatywne i wykłady monograficzne, uczestniczył w posiedzeniach komisji dyplomowych i czynnie wspierał studentów jako przewodnik i konsultant artystyczny. Był inicjatorem budowania biblioteki Wyższej Szkoły Artystycznej w Warszawie oraz pomysłodawcą miejsca twórczych spotkań środowiska akademickiego uczelni.

Krytyk i pedagog, pracował w charakterze wolontariusza jako profesor wizytujący, wykładowca i konsultant artystyczny. Od 2000 roku aż do śmierci związany z WSA (studium ASPTTF i od 2008 z WSA). Założyciel biblioteki Wyższej Szkoły Artystycznej. Biblioteka została wyposażona w unikatowe publikacje, druki oraz książki i albumy pochodzące ze zbiorów prywatnych Profesora.

Współpracował jako konsultant i autor przy wydawaniu leksykonów sztuki „Contemporary Artists” i „Contemporary Designers” (St. James Press, London-Chicago). W latach 70-ch i 80-ch był konsultantem i autorem tekstów dla Galerii Gmurzynska (Kolonia). Uczestniczył w wielu międzynarodowych seminariach i konferencjach, m.in. poświęconych badaniom nad awangardą artystyczną w Rosji w Museum of Modern Art (New York, 1972), ”Aspen Design Conference” (USA), ”Word and Image” (Edmonton, Canada, 1971). Opublikował takie dzieła jak: ”Polska Sztuka Plakatu”, 1972; “Plakat polski”, 1973, ”New Graphic Design in Revolutionary Russia” (London-New York).

 


Poniżej wspomnienia Rektora WSA Roberta Manowskiego:

Październik rozpoczyna życie uczelni, uruchamia nowy rok akademicki, który w Wyższej Szkole Artystycznej miałem zaszczyt otwierać. Oczywiście były uroczyste przemówienia, przysięgi i Gaudeamus igitur. Zawsze gdy staje przed nowymi studentami przypominam sobie początki powstawania projektu szkoły artystycznej (ASPTTF /1999 i WSA /2008) i ludzi którzy brali udział w tym procesie. Szczególnie mi bliską osobą, która wywarła ogromny wpływ na moje pomysły i koncepcje edukacyjne oraz metody propagowania sztuki, był wybitny pedagog, historyk i krytyk sztuki profesor WSA dr Szymon Bojko.

Październik przypomina mi też o tym, że niedługo minie pierwszy rok od daty końca wędrówki po tym padole łez Szymona (97 lat).  Myśląc o początkach powstawania uczelni wracam pamięcią do pierwszego z nim spotkania, które miało miejsce przeszło 17 lat temu. Nasz wspólny przyjaciel Darek Bryl umówił mnie i Agatę (moją żonę) na oficjalne spotkanie.
Przed laty jeszcze jako student ASP kilkakrotnie widziałem Szymona na wystawach w CSW i w Wilanowie, ale nie miałem okazji z nim rozmawiać. Darek nawet mnie wielokrotnie przedstawiał, ale nie sądzę, aby wielki amerykański profesor mnie wtedy zapamiętał. Szymon Bojko był wówczas jak jakaś hollywoodzka gwiazda przybywająca zza wielkiej wody w aureorze uznanego krytyka sztuki i wybitnego pedagoga. Wszyscy się do niego garnęli, witali go, umawiali i składali gratulacje. Doskonale czuł się będąc w centrum uwagi i często to wykorzystywał. Zawsze zbyt długo i płomiennie przemawiał, robiąc przy tym ciekawe kompozycje z dłoni oraz układy choreograficzne niespotykanych sekwencji gestów i min. Był jak przybysz z nieznanego mi świata, patriarcha dawnej religii. Dlatego tak bardzo chciałem go poznać. Jednak będąc studentem nie miałem nigdy ani śmiałości ani ważnego powodu do takiego poznania.
Jednak po kilku latach w roku 1998, ważny powód się pojawił, ponieważ postanowiliśmy z Agatą powołać w Warszawie szkołę artystyczną (wtedy jeszcze dwuletnie Aktywne Studium Plastyczne Technik Teatralno-Filmowych) do projektu potrzebowaliśmy wsparcia kogoś starszego i mądrzejszego.

Darek przed spotkaniem uprzedził mnie, że Szymon co prawda jest wspaniałą i ciekawą osobowością, ale dla nowych gości, których widzi pierwszy raz, może być apodyktyczny i nawet bardzo niemiły. Mogłem być raczej pewien, że będzie nas sprawdzał i zapewne podda mnie i Agatę różnym testom z zakresu sztuki i wszechwiedzy. Jednak czułem, że mimo różnicy wieku, epok, tytułów, doświadczenia jednak to on może być
tą artystyczną, bratnią duszą, która może dać nam wsparcie i dużo dobrej energii tak potrzebnej do urealnienia naszego marzenia. Szukaliśmy potwierdzenia, że możemy zmaterializować marzenie o własnej szkole.
Szkoła ta zresztą stała się fundamentem do powołania Wyższej Szkoły Artystycznej, której dziś jestem Rektorem.

Pojechaliśmy tramwajem na warszawski Mokotów, z którego wysiedliśmy na przystanku przy ulicy Puławskiej tuż obok zabytkowej kamienicy Jana Wedla. Darek dał mi kod do domofonu dlatego bez problemu dostałem się pod drewniane drzwi na których był widoczny cienki czerwony paseczek z napisem zbudowanym wyłącznie z małych białych liter ,, s y m o n b o j k o ”

Przedarłszy się z Agatą przez ciasny i ciemny przedpokój obwieszony przeróżnymi dzwonkami, wszedłem niczym zagubiona owieczka do środka dziwnego mieszkania.
Szymon siedział przy swoim stanowisku pracy i cały czas wskazywał przy pomocy wyciągniętego palca kolejne książki, które Darek miał sprowadzić na ziemię z firmamentu górnych półek. Mieszkanie było obwieszone egzotycznymi maskami, lalkami, rekwizytami i innymi nieokreślonymi przedmiotami, jednak nad wszystkim dominowały hurtowe składy albumów i książek. W pierwszej chwili nie zwrócił na nas szczególnej uwagi, ponieważ był mocno zajęty układaniem księgozbiorów. Zobaczyłem, że Darek podał mu do rąk kolorowy album francuskiego malarstwa.
Szymon delikatnie ujął książkę, obejrzał ze skupieniem okładkę, po czym odwrócił się w naszą stronę i oczywiście całą swoją uwagę skierował na Agatę. Zaświeciły mu się oczy, a ona odpowiedziała mu swoim promiennym uśmiechem. Szymon otworzył książkę na stronie z reprodukcją obrazu autorstwa Tamary Łempickiej na którym widniała piękna buzia jej córki Kizette. Popatrzył na nas miło, ale i badawczo po czym album zamknął.
Agata powiedziała, że w swojej pracowni ma stare żelazka i potrafi robić fryzury a’la lata 20te na których pojawiają się charakterystyczne fale.
Wtedy mój przyjaciel Darek zarekomendował nas jako założycieli szkoły artystycznej w której głównie prowadzone są zajęcia z technik teatralno – filmowych. Agata powiedziała o swoim doświadczeniu pracy w Teatrze ,,Witkacego” i o tworzeniu pracowni charakteryzacji teatralno -filmowej w szkole artystycznej.
Szymon spojrzał z wyraźnym niedowierzaniem po czym parskną w specyficzny dla siebie sposób i mrukną coś pod nosem w stylu ,, och, ech, ach … aha, AHA”.

Nie wiedziałem wtedy czy to ,,aha” to jakiś jego wykrzyknik, a może słowo wyrażające zrozumienie, aprobatę, zadziwienie lub może niedowierzanie.
Słowa Agaty takie jak ,,teatr, teatralne” przykuło jego uwagę i wywołało wspomnienia.
Zaczął mówić o swoich doświadczeniach ze studentami amerykańskimi o kabarecie artystycznym. Ożywił się i bardzo zręcznymi gestami dłoni przywoływał sceny i dawne inscenizacje. Cytował teorie z książki Johan’a Huizinga pt: Homo Ludens, mówił o roli zabawy i twórczości oraz o połączenia człowieka pracy z twórcą nazywając go ,,homo faber”. Śmiał się przy tym jak mały chłopiec i wskazywał na dowód swoich słów przyczepione do półek zdjęcia przedstawiających jego ulubionych studentów.
Jeszcze wtedy nie za bardzo wiedziałem o czym on mówi, ale forma opowieści była żywa i fascynująca.
Nagle przerwał i zatrzymał spojrzenie na nas, które w jednej chwili stało się bardzo poważnie. Zwrócił się do nas z pytaniem i to chyba retorycznym pytaniem wypowiedzianym w tonie jakiego używamy do wygłaszania kategorycznych stwierdzeń lub oczywistych faktów .
jak to …chcecie założyć szkołę artystyczną…. ale czy wy cokolwiek wiecie…

W jego słowach wypowiedzianych z profesorską wyższością, onieśmielającego autorytetu było coś bardzo niemiłego. Nie był mi obcy ten ton, którego wibracje próbowały już wielokrotnie stłamsić we mnie te ledwo tlące się iskry młodej nadziei. W pierwszej chwili w moich myślach pojawiła się ostra riposta:
-,, nie po to przyszedłem abyś wątpił w nasze pomysły ty……”. Jednak moja delikatność i wrodzone wyczucie taktu wygrało z emocjonalną chęcią odbicia piłeczki.
Oczywiście, że w porównaniu z jego wiedzą nie miałem żadnego argumentu, aby przekonać go, że wydaje mi się, że jednak ,,cokolwiek wiem”.
Zrobiło się niemiło i nie było żadnych stosownych słów, aby rozwiać ciemne chmury. Obydwoje zamilkliśmy.

Szymon otworzył książkę na chybił trafił. Album był w języku francuskim i akurat rozdział zatytułowany François’a Clouet z reprodukcją domniemanego portretu Diany de Poitiers, z roku 1571, który obecnie można oglądać w galerii w Waszyngtonie. (Wszystko to było podpisane pod reprodukcją, dlatego wiem)
Spojrzał na mnie badawczo i powiedział coś po francusku.
Coś, co brzmiało jak pytanie, nie pamiętam ale chyba jakoś tak: ,,quoi….. ‘École de Fontainebleau”
Zapadła długa cisza, nawet Darek zastygł z ciężkimi książkami w ręku.

Mimo, że pracowałem z Darkiem w polskim oddziale francuskiego CANAL+ to po francusku to raczej niechętnie cokolwiek mówiliśmy. Znałem ,,słowo klucz” do określenia graficznej oprawy stacji telewizyjnej – habillage. Po mimo pewnej oczywistej bufonady jaką słychać w mowie żabojadów, lubię melodię tego języka, ale do dziś jedyne co mogę zamówić przy jego użyciu to: café… i …deux croissants….that’s all
Jednak wypowiadać się w tym języku o szkole Fontainebleau to ,,zero szans”. Kiedyś dałem radę w trakcie egzaminu u Profesora Przemysława Trzeciak na Akademii Sztuk Pięknych, ale to było dawno temu i to w dodatku w języku polskim.
Teraz zdecydowanie czułem, że ten egzamin będzie trudniejszy. Szymon nie spodziewał się długiego wykład. Wiedziałem, że jakieś efektowne podsumowania było by na miejscu, a tu akurat w głowie „nic” – „zero”.
Szymon był uroczy i miły, ale potrafił też wprowadzać w zakłopotanie, była to jego metoda budowania hierarchii w której każdy niedouczony lub nieobyty ze sztuką osobnik z gatunku homo erectus, mógł poczuć się jak ,,zero” lub nawet jak bohater popularnej w mojej młodości piosenki – Mniej niż zero.

Jedyne co mogłem zrobić to francuski gest dłonią, któremu przypisuje się znaczenie: „zero”, „nic”, czyli takie kółko z kciuka i palca wskazującego.

Pamiętam jak triumfował, spoglądając na mnie z miną wszechmocnego guru mrucząc te swoje ,,Aha”.
Wiedziałem, że się spodziewał naszej niewiedzy, jednak zabawne było widzieć jak mocno ten wybitny Profesor może się mylić. Moje gonitwy myśli znalazły błyskawiczne rozwiązanie, którego tak bardzo potrzebowałem.

Uśmiechnąłem się i spojrzałem na Agatę, która siedziała po mojej lewej stronie tuż obok na tapczanie zasypanym książkami.
Powoli skierowałem swoją lewą dłoń z zamrożonym gestem ,,zero” w jej stronę po czym delikatnie zatrzymałem ją na wysokości jej prawej piersi.
Zastygliśmy w bezruchu tworząc teatralną scenę, która miała przywołać wyczekiwaną odpowiedź o Szkołę Fontainebleau.

Szymon zrobił wielkie oczy, ponieważ błyskawicznie rozpoznał, że to wcale nie jest ,,zero” tylko układ kompozycji znany z obrazu, przedstawiający Gabriela d’Estrées i jej siostrę księżną de Villars w kąpieli.
Agata, która w paryskim Luwrze spędzała dużo czasu, też doskonale znała ten obraz i odczytała znaczenie tego prostego gestu.

Szymon zrobiłby to zapewne lepiej i barwniej jednak przytoczę znaną mi historię tego malarskiego przedstawienia .
Na obrazie właśnie Gabrielle d’Estrées księżna de Beaufort jest ową kąpiącą się bohaterką trzymaną za sutek właśnie przy użyciu tego gestu. Prawdopodobnie jej piersi dotyka siostra księżna de Villar lub inna metresa. Historia raczej w typie tych skandalicznych opowieści o niedoszłej karierze nałożnicy królewskiej, którą jednak król Henryk IV, naprawdę zamierzał poślubić. Sam gest trzymania za sutek, który Szymon tak doskonale rozpoznał i połączył z obrazem, jest w tej historii najmniej perwersyjnym symbolem, ponieważ oznacza macierzyństwo, czyli główną kartę przetargową Gabrieli. Ona chciała mieć króla, a Król Francji chciał mieć następcę tronu i trochę przyjemności. Dla uważnego obserwatora czytelna staje się symbolika ważnego szczegółu. Królewski pierścień koronacyjny, który Gabrielle delikatnie trzyma w lewej dłoni, ujawnia jej ambitne plany zostania żoną koronowanej głowy. Jednak królewska metresa nie staje się królową ponieważ przed samą ceremonią ślubną umiera w wyniku następstw nagłych i tajemniczych okoliczności.

Szymon był pozytywnie zaskoczony, ale teraz to ja triumfowałem. Lubię zaskakiwać i przy okazji obnażać pychę i zbyt wybujałe ego swoich adwersarzy. Czułem się jak mała mrówka, która właśnie zatrzymała rozpędzoną lokomotywę.
Szymonowa poza Profesora w stylu ,,ex cathedra” zniknęła, uśmiechną się szczerze tak jakby chciał powiedzieć – witamy w domu.
Spojrzał na nas szelmowsko niczym przedwojenny, warszawski urwis, po czym sam swoją dużą pomarszczoną dłonią zrobił kółko z kciuka i palca wskazującego.

Jednak teraz ten gest miał znaczyć coś innego, nie było to francuskie ,,zero” ani cytat z francuskiego malarstwa, lecz znak wysokiej jakości (gest perfect). Szymon bez zbędnych słów, postanowił nas pochwalić i powiedzieć tym anglosaskim gestem, że jest świetnie.

Od tej pory minęło wiele lat, wiele marzeń się spełniło, a gest Szymona cały czas pasuje do oceny perfekcyjnej pracy w Wyższej Szkole Artystycznej. Jego szczery gest okazał się dla nas dobrą wróżbą i znakiem jakości.

Aktualności